Pandemia koronawirusa COVID-19 wystawiła na ogromną próbę wszystkie organy naszego państwa, ale to służba zdrowia przeżywa w tym momencie największe katusze, zmagając się z niedoborami sprzętu i środków finansowych.
Polacy, którzy słyną z solidarności w czasie kryzysów, oczywiście zgodnie rzucili się do pomocy i teraz z rosnącym sercem możemy obserwować historie o tym, jak właściciele restauracji dostarczają pielęgniarkom posiłki, a także o tym, jak starsze osoby masowo szyją maseczki, tak bardzo potrzebne już nie tylko w szpitalach, od kiedy prawnie wszyscy staliśmy się zobligowani do noszenia ich. Istnieją w Polsce branże, które zostały szczególnie mocno dotknięte przez koronawirusa i jedną z nich jest szeroko pojęta branża kulturalna – aktorzy teatralni i muzycy zgodnie skarżą się na to, że pozbawiono ich możliwości zarobkowania. W tym właśnie momencie na scenę wkracza Karol “Solar” Poziemski, który ogłasza kontynuację słynnej raperskiej akcji z 2014 roku i obliguje swoich kolegów-raperów nie tylko do nagrywania zwrotek, ale i wpłacania pieniędzy na pomoc szpitalom.
Jeśli ktokolwiek może konkurować z polskimi raperami pod względem wyciąganych ze swojej muzyki zarobków, to mogą to być jedynie muzycy grający disco-polo, którzy zarabiają podobnie absurdalne kwoty za swoje występy. O ile jednak nawet to nieszczęsne disco-polo doczekało się pewnej legitymizacji dzięki inicjatywom Telewizji Polskiej, tak polski hip-hop nadal zdaje się być gdzieś na zupełnym uboczu kultury popularnej, mimo że liczby i zainteresowanie ludzi mówi zupełnie co innego. To polscy hip-hopowcy zdołali, jako pierwsi Polacy, wypełnić cały Stadion Narodowy, to polscy hip-hopowcy zgarniają każdym utworem takie wyświetlania i pieniądze, o których twórcy wywodzący się z innych gatunków mogą tylko pomarzyć z pewnym rozrzewnieniem. Rozdanie polskich nagród dla branży muzycznej, czyli Fryderyków, rokrocznie kończy się jednak bardzo ostentacyjnym manifestem ze strony osób odpowiedzialnych za wyłonienie kandydatów i zwycięzców, że na polskim hip-hopie im zupełnie nie zależy, a pretendenci do najlepszej płyty roku niejednokrotnie wydają się wręcz abstrakcyjni, bo wybory te zupełnie nie odzwierciedlają największych wydarzeń w polskim hip-hopie, tak pod względem jakości muzyki, tekstów jak i rozmachu.